środa, 23 lutego 2011

Dino wygra w grze i w śpiewie, Eurowizja w Sarajewieeeeee!:)

Przyznaję bez bicia – lubię Konkurs Eurowizji:)
Nie przeszkadza mi raz w roku festyn europejskiego kiczu i bezguścia (nie licząc wyjątków), fajnie, że raz w roku Europejczycy dowiadują się o istnieniu innych krajów:) (nie rozumiem zniesienia obowiązku śpiewania wyłącznie w swoim języku narodowym, jak to ongiś bywało), trzymam kciuki za wszystkich „naszych” i wysyłam sms-y, nie wzruszają mnie zarzuty „upolitycznienia” imprezy i serce mi rośnie, gdy Chorwaci głosują na Serbów, ci na Bośniaków, a Bośniacy na Chorwatów (+ wszystkie pozostałe warianty tej yugo-układanki), nie lubię, gdy Szwecja głosuje na Norwegię, ponieważ uważam, że powinna głosować na Bośnię, Chorwację, Macedonię itd…:), jeśli tylko mogę oglądam ze szczerym rozbawieniem, a potem całkiem zdrowa na umyśle wyłączam telewizor:)

W tym roku w barwach żółto-niebieskich wystąpi and the winner is…
Dino Merlin!:)


*
A tutaj poprzednie eurowizyjne Dinowe dokonanie:

czwartek, 17 lutego 2011

Kot for YU:)

Z okazji Światowego Dnia Kota
Koty Wszystkich Republik Łączcie Się! :)
*

























































wszystkie zdjęcia z lata 2010;

środa, 16 lutego 2011

Oscar i Schindler

Parę dni temu klikam ci ja na moje ulubione e-Novine, wszechYUgosłowiański portal niezależny w nieustającym kryzysie pieniężnym i czytam, że jedna z amerykańskich organizacji pozarządowych sprezentowała dzielnym redaktorom grant, który zapewnić miał szanownemu portalu środki na bieżące potrzeby, tym samym na przetrwanie (przez czas pewien).
Niestety radość nie trwała długo, bo jak nie urok to…piii, lub przemarsz wojsk. Tym razem, już następnego dnia po ukazaniu się radosnej wieści, po portalu „przemaszerował” słynny zdobywca Oscara rodem z Sarajewa – Emir Nemanja Kusturica. Reżyser wniósł pozew do sądu oskarżając belgradzki portal i jego naczelnego Petara Lukovicia o zniesławienie oraz przyczynienie się do jego „cierpień psychicznych”, jakie wywołał u niego tekst, kilka dni wcześniej opublikowany przez e-Novine.

Artykuł, który pierwotnie ukazał się na równie zacnym portalu www.pescanik.net, traktuje o czarnogórskim kryminaliście Veselinie Vukoticiu. W tekście Kusta wcale nie gra głównej roli, wspomniany jest „jedynie” jako przyjaciel rzeczonego Veselina V., oraz jego (Kusturicy) rola swego rodzaju „łącznika” między tzw. służbami bezpieczeństwa, a ukrywającym się profesjonalnym zabójcą Vukoticiem.
Sam Kusta przyznaje, iż „poznał w życiu największych kryminalistów świata”, lecz to czy i z kim się przyjaźni jest jego prywatną sprawą.

Urażony Nemanja za swą „krzywdę” żąda odszkodowania w wysokości 20.000 Euro!
Wiedząc doskonale, iż parający się z ogromnymi problemami finansowym od początku istnienia portal nie podoła kosztom procesu, a co dopiero ewentualnego odszkodowania.
A nie zdziwiłabym się usłyszawszy o niekorzystnym dla portalu wyroku, albowiem jeden już taki „sukces” Nemanja ma swoim koncie, kiedy to 3 lata temu sąd uznał winnym krytycznego wobec Kusturicy czarnogórskiego dziennikarza (i pisarza) Andreja Nikolaidisa i zasądzając 12.000 Euro odszkodowania na rzecz reżysera z Mokrej Gory.

Dziś w mediach pojawiło się oświadczenie „pokrzywdzonego”, iż rzeczone 20.000 Euro przeznaczy na pomoc dla potrzebujących dzieci. Jednocześnie Niezależne Stowarzyszenie Dziennikarzy Serbii stwierdziło, że w gruncie rzeczy chodzi tu o naciski na wolne media oraz dławienie swobody wypowiedzi.

Trudno się z tą oceną nie zgodzić, albowiem nawet jeśli Kusturica poczuł się dotknięty (do czego ma prawo) i uważa wspomniany artykuł za kłamliwy (do czego ma prawo), jako pierwszych – tak przynajmniej podpowiada logika - powinien podać do sądu autorów artykułu, ew. portal, dla którego został napisany i na jakim się pierwotnie ukazał. Tymczasem pozwane zostały e-Novine, które tekst zaprzyjaźnionego portalu „przedrukowały”, oraz ich naczelny, który nigdy swej antypatii do Emira nie ukrywał.
Do tego, a może – przede wszystkim, z pozwem Kusturica ujawnił się tuż po ukazaniu się na e-Novine informacji o dotacji z USA. Jak słusznie zauważyła jedna z komentatorek, trudno się oprzeć wrażeniu, iż Kusta po prostu czekał na odpowiedni moment, by dopaść znienawidzony portal i, mówiąc kolokwialnie, mu dołożyć.

Do poczytania dostanie coś także sam prezydent Serbii Boris Tadić, do którego dzisiaj Petar Luković skierował gorzki list. We właściwych dla siebie, mocnych słowach Luković pyta prezydenta o stan wolności mediów w jego kraju (w Serbii obowiązuje prawo, na mocy którego można pozwać nie tylko medium, które jakiś sporny tekst zamawia, ale każde, które go publikuje); informuje go także o małym „antyserbskim sabotażu”, jakiego dokonał posyłając informację o sprawie Kusturica contra e-Novine do setek światowych mediów i ambasad.
„…postaramy się, by takiej Serbii narobić wstydu na wszelkie możliwe sposoby” – pisze rozgoryczony Luković.
C.d. niewiątpliwe nastąpi...

***
Dla odmiany teraz coś pozytywnego, jeśli można mówić o pozytywach w scenerii bośniackiej wojny…
Kilka dni temu wpadł mi w oko tekst nie pierwszej już świeżości, bo sprzed kilku miesięcy, który mi jakoś ups! wtedy umknął, więc historię przytaczam teraz, dla kontrastu z wyżej opisaną.

Rzecz miała miejsce w Brčko, w północno-wschodniej Bośni 1992 roku. Jeden z jego mieszkańców Enes Čelosmanović wspomina koszmar, gdy w mieście na dobre rozpoczęły się czystki, a jego muzułmańskich mieszkańców na setki zabierano do obozów i zabijano. Enes z grupą 95 ludzi został umieszczony w sali hali sportowej „Partizan”. „Żołnierze współzawodniczyli w wymyślaniu najobrzydliwszych tortur; (…) zabawiali się dodatkowo grą w ‘rosyjską ruletkę’ więźniami”. Sam Enes twierdził, że przeżył trzy takie „ruletki”.
W jednym z takich dni, gdy większość więźniów już marzyła o śmierci, do hali „weszło trzech serbskich żołnierzy; nigdy ich dotąd nie widziałem. Jeden z nich krzyknął ‘Ci ludzie będą żyć!’. Nastąpiła wielka kłótnia tej trójki z pozostałymi. Słyszałem jednego z nich jak rozkazuje, aby „podstawić autobus”. Po pewnym czasie rzeczywiście podjechał autobus i Enes wraz z innymi 28 osobami pojechał najpierw do Bjeljiny, potem Tuzli i wreszcie do Zagrzebia gdzie mieszka po dziś dzień.

Od tej chwili, jak twierdzi bohater historii, jego największym życzeniem było poznać i podziękować swemu wybawcy – „bośniackiemu Oscarowi Schindlerowi” – jak go nazwał. Jego życzenie po 16-stu latach od opisanych wydarzeń spełnił Denis Latin (uwielbiam!:), redaktor chorwackiego programu „Latinica”, zapraszając doń Enesa oraz… Radomira Lakicia, jak naprawdę nazywa się ów „Schindler”.
Lakić w czasie wojny był członkiem tzw. Serbskiego Oddziału Policji z Ugljevika ok. 40 km od Brčko. Słysząc o zabójstwach setek uwięzionych Muzułmanów, zdecydowanie się temu sprzeciwiał. Enes i jego towarzysze nie byli jedynymi przez niego uratowanymi, Radomir Lakić zdołał bowiem uchronić od śmierci łącznie ok.70 osób. Podobne jak Lakić zasługi ma niejaki Vinko Lazić - naczelnik policji w Ugljeviku.

Piękna ta historia ma jednak niemiły dość epilog. Wydawałoby się, że czyny takie jak te, powinny wzbudzać przynajmniej szacunek opinii publicznej. Niestety: „…wkrótce po ‘Latinicy’, Radomir i ja zaczęliśmy dostawać pogróżki. (…) [Lakić] był pierwszym, jeśli nie jedynym serbskim żołnierzem, który publicznie, pod swoim nazwiskiem, mówił o masowych zbrodniach na cywilach w Brčko. Niestety (…) sądy nigdy nie wykazały zainteresowania jego świadectwem”.

Niedługo potem Radomir Lakić został aresztowany i oskarżony o handel bronią. Jednak Enes Čelosmanović jest przekonany, iż oskarżenie jest karą za to, że Lakić „za dużo mówił”. „A nawet gdyby się i okazało – twierdzi Enes – że Lakić był powojennym szmuglerem bronią, czy zmienia to pojmowanie jego odważnego czynu - uratowania 70-ciu ludzkich żywotów?”
*


Mostar, 2010

poniedziałek, 14 lutego 2011

Całe życie z wariatami...

Luty miesiącem kolejnej rocznicy. Rocznicy Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Sarajewie ('84). Niniejszym proponujemy krótką podróż sentymentalną i przypominamy (tym, co już na świecie byli) tudzież przedstawiamy (tym, co przyszli na świat już po) uroczystość otwarcia igrzysk. Wcale nieprzypadkowo zestawiamy to wydarzenie z wydarzeniami mającymi miejsce niewiele lat później, przedstawionymi symbolicznie w krzywym, surrealistycznym zwierciadle niezastąpionych Nadrealistów, którym tego roku stuknęło 30 lat od momentu powstania!
(o historii kultowej grupy można poczytać w odcinkach na e-novine, a i o ZIO nie zapomniano:)
*
*
Ech, łza się w oku kręci...
*
*
A tu, co nam zostało z tamtych czasów... Całe życie z wariatami...:)

wtorek, 8 lutego 2011

Nie deptać BeHara!:)

*
Ma Kraków swój Kazimierz, ma Wrocław Dzielnicę Czterech Świątyń, ma i Sarajewo... Park Mniejszości Narodowych!
Jak podał dziś portal radiosarajevo.ba, władze Sarajewa postanowiły oddać szacunek wszystkim 17-stu mniejszościom narodowym zamieszkującym BiH. Dlatego też niewielki obszar w centrum miasta (naprzeciw hotelu Bristol) nosi oficjalnie taką właśnie nazwę.
Nic to, że od wyroku w sprawie Finci-Sejdić, jaki wydał strasburski sąd dwa lata temu, bośniacko-hercegowińskie mniejszości nadal pozbawione są podstawowych praw wyborczych, ważne, iż rzeczone mniejszości zyskały wreszcie swoją przestrzeń gdzie, jak podumowaly e-Novine, "mogą uprawiać jogging":)
My, puentując wiekopomne to wydarzenie, jednocześnie świętując SETNY WPIS na blogu, samowolnie (dość tej dyskryminacji!!:) obdarzyłyśmy stosownym mianem nasz skrawek BiH:)
Jedna z autorek wypatrzyła i sfotografowała odpowiednie miejsce, druga zaprojektowała niezbędną tablicę.
Uprzejmnie prosimy - "Nie deptać BeHara"!:)

niedziela, 6 lutego 2011

Zabić gada póki mały!

Czy pamiętacie Azriję Mahmutović? Tak, to ta pani z awersją do Dziadka Mroza:)
Kilka dni temu decyzją władz Kantonu Sarajewo kontrowersyjna pani Azrija została zwolniona ze stanowiska dyrektora Publicznego Zakładu „Dzieci Sarajewa” (Javna ustanova ‘Djeca Sarajeva’). Minister edukacji kantonu Emir Suljagić tłumaczył, iż decyzja powodowana była „ochroną interesu publicznego”. Cokolwiek to znaczy - wszem i wobec wiadomo, że za rządów byłej już dyrektorki „źle się działo „Dzieciom Sarajeva”; pani Mahmutović w 2008 roku bezprawnie wprowadziła lekcje religii do sarajewskich przedszkoli, przy okazji rozprawiła się z Dziadkiem Mrozem:), a w czasie kampanii wyborczej na budynkach sarajewskich przedszkoli pojawiły się plakaty promujące polityków „jedynie słusznej” boszniackiej partii narodowej SDA; pani Mahmutović jak się podejrzewa „pomniejszyła” również budżet zarządzanej przez siebie instytucji o ponad 4tys. euro.
Rodzice od dawna żądali zwolnienia A.M., co mimo kilkakrotnych prób udało się dopiero przed paroma dniami.
Sama zainteresowana w dniu dymisji przebywała na urlopie za granicą, przy okazji „zapomniawszy” zostawić w kraju klucze do własnego gabinetu, wobec czego nowo mianowana dyrektor Vasva Jajetović musiała tenże forsować w asyście policji.

Nauka religii w szkołach to w BiH, podobnie jak w Polsce, temat zawsze aktualny, a różnorodność kulturowo-religijna oraz powojenne dziedzictwo bh. narodów sprawia, iż kwestia ta w Bośni jest skomplikowana po wielekroć, albowiem wiąże się nieodłącznie z pojęciem, najczęściej źle rozumianego, patriotyzmu.

Tytułem przypomnienia: religia do bh. szkół została wprowadzona jeszcze w 1994 roku. Tak jest do dzisiaj, zarówno w FBiH jak i w Republice Serbskiej, gdzie zgodnie ze składem etnicznym wykłada się głównie religię prawosławną (oczywiście dla dzieci serbskich); teoretycznie istnieje możliwość organizownia lekcji religii zamieszkujących w RS „mniejszości narodowych”, w praktyce prawosławie jest czymś w rodzaju „religii państwowej”.
Jako że w Federacji niemożliwe jest, aby „państwowym” stało się któreś z wyznań –politykę edukacji religijnej w FBiH dyktują poszczególne kantony, dlatego też w niektórych kantonach religia w szkołach jest przedmiotem obowiązkowym, w innych fakultatywnym, a jeszcze w innych uczniowie (rodzice?) wybierają pomiędzy religią a historią religii (kulturą religii), z której to programem (i wprowadzeniem do nauczania) po dziś dzień istnieją spore problemy.
Do tego dochodzą różne warianty oceniania\nieoceniania oraz wliczania\niewliczania oceny z religii do średniej. Jednym słowem „bogactwo różnorodności” pełną gąbą. Niestety niewiele ma to wspólnego z prawdziwym wolnym wyborem…

Według statystyk nawet tam, gdzie przepis daje wybór, na lekcje religii uczęszcza ponad 90% uczniów (nigdzie poniżej 50%). Taki rezultat można jednak interpretować dwojako (a nawet trojako:). Jedni bezrefleksyjnie cieszą się, że tak dobry wynik oznacza, iż miejsce religii jest w szkole, bo statystyki nie kłamią, inni tłumaczą go konformizmem, wygodą i owczym pędem.
Są tacy, którzy twierdzą, że w społeczeństwie tak wieloreligijnym jak w BiH, ludzie zobowiązani są wiedzieć o sobie jak najwięcej, a szkoła jest najlepszym miejscem do zdobycia tej wiedzy; tak rozumiana religia powinna być w szkole przedmiotem obowiązkowym (w sensie poznawczym), jednocześnie fakultatywnym (w sensie doktrynalno-konfesyjnym) (Safet Haliliović, b.min.edukacji); religia wykładana wyłącznie jako doktryna przedstawia religię jako pusty system zakazów i nakazów, co sprawia, że czyni się go podatnym na ideologię i manipulacje przekonuje z kolei fra Mile Babić;
jeszcze inni (choć to mniejszość) – jak wybitny teolog muzułmański Enes Karić zastanawiają się, czy szkoła jest miejscem gdzie dziecko można nauczyć np. rytualnego abdestu, jednym słowem „czy można intymność religijnego obrzędu wyrwać z mektebu i przestrzeni meczetu i przesadzić (…) do szkolnej ławki? (…) koniec końców nie będzie to ani szkoła ani meczet”.

Jak parę lat temu pisał dla „Dani” Ermin Čengić, już w momencie wprowadzania religii do bośniackich szkół (a więc jeszcze w czasie wojny), szkoły stanowiły swego rodzaju centra rekrutacyjne członków wspólnot religijnych, którzy wkraczali w świat religii z nieznajomością obrzędów i praktycznych aspektów swojego wyznania oraz z minimalną wiedzą na temat religii ze swego otoczenia.
Między innymi dlatego już lata temu OHR zalecił BiH wprowadzenie do szkół wspomnianej „kultury religii” dla uczniów wszystkich wyznań.
To oczywiście zmniejszałoby kontrolę wspólnot wyznaniowych nad szkolnymi programami, a tym samym i nad rzędami niewinnych duszyczek… A to rzecz jasna nie wszystkim w smak.

O indoktrynacji i przeróżnych eksperymentach (nie tylko religijnych) jakie praktycznie przeprowadza się na umysłach i duszach bośniacko-hercegowińskich dzieci mówił kilka miesięcy temu Nenad Veličković w bardzo ciekawym wywiadzie dla „Slobodnej Bosni”. Znany także w Polsce pisarz obronił doktorat na temat indoktrynacji bośniackich uczniów szkół średnich i podstawowych, jakiej dokonuje się poprzez nadużycia, manipulacje, selektywny dobór treści, czy wręcz kłamstwa historyczne, tudzież nachalną serbizację\kroatyzację\boszniakizację (zależnie od potrzeb), a wszystko to w szkolnych czytankach, które w zamierzeniu mają, za przeproszeniem, urobić dzieci na dobrych wiernych i patriotów, wyłącznie jednak własnego kolektywu, który się rzecz jasna stawia nad pozostałymi.
Świeżo upieczony doktor nauk, razem ze swymi współpracownikami, prześledził, wyśledził i od czci i wiary odsądził setki manipulacji wykrytych w szkolnych podręcznikach, głównie do nauki literatury i ojczystego języka.
N.V. jest także autorem nowoczesnego podręcznika dla dzieci mającego nauczyć je samodzielnego (nie kolektywngo, pseudopatriotycznego) myślenia; niewykluczone, że taki przydałby się i w Polsce.

„Wszyscy rwą włosy z głowy nad „trzema szkołami pod jednym dachem” – mówi Veličković - a to problem marginalny, w porównaniu z tym, że mamy trzy (…) programy nauczania tak różne, że ktoś, kto chodzi do szkoły w Mostarze, nigdy nie będzie w stanie przenieść się do Trebinja [w RS]. Nasze społeczeństwo uważa, że tak jest, bo przecież rodzice tych dzieci nigdy nie zapragną się przenieść, by szukać tam pracy”. „Ważne jest – twierdzi pisarz - by dzieci nauczyły się rozpoznawać faszyzm już w zarodku. Jak w tym kawale, gdy Muja potrącił pociąg, więc potem, kiedy zapiszczał czajnik Mujo się rzucił na niego. Gdy Fata spytała go, co robi, Mujo powiedział: Zabić gada, póki mały”:)


Na koniec, by edukacyjno-religijny wątek zamknąć, oraz równowagę w bh. przyrodzie zachować jeszcze słów kilka od przezacnego fra Patra Jeleča, jednego z, jak uważam, najodważniejszych osób życia publicznego BiH. Franciszkanin, wykładowca historii i teologii franciszkańskiej w Sarajewie zastanawia się: „Czyż nie jest niepokojące, że przy tylu deklaratywnych wiernych muzułmanach, katolikach i prawosławnych jest u nas wciąż jeszcze tyle nienawiści (…) we wszystkich sferach życia” – to w wywiadzie dla „SB”, zaś niedawno dla e-Novine wyznał: „BiH jest ofiarą polityki obłudy”, przypominając przy okazji niewielką aferę, jaka miała miejsce przed końcem zeszłego roku.

Otóż nie tylko polski Kościół miał kłopoty z Komisją Majątkową. Przed dwoma miesiącami sarajewskim „światem katolickim” i głową tegoż „świata” kardynałem V.Puljiciem wstrząsnęła decyzja Sądu Okręgowego o wysiedleniu tegoż (kardynała) ze swojej siedziby; część budynku, który obecnie zajmuje głowa bh. Kościoła miała zostać zwrócona byłym właścicielom. Na tym nie koniec, bo właścicielem owym okazał się niejaki Fadil Smajović – były funkcjonariusz komunistycznej „Udby” (niesławnego urzędu bezpieczeństwa, dla tych co nie wiedzieli), a jego zadaniem było szpiegowanie przedstawicieli kościoła katolickiego w BiH. Sąd na pocz. listopada zeszłego roku podjął decyzję o zwrocie części majątku mieszkającej w Kanadzie rodzinie nieżyjącego już właściciela.
Budynek po drugiej wojnie światowej nie został znacjonalizowany, a jego byłym mieszkańcom Kościół zapewnił inne mieszkania, jedynie rzeczony towarzysz Smajović odmówił przyjęcia nowego lokum i po ostatniej wojnie wyjechał za granicę.
Decyzja sądu oburzyła mieszkańców šeher Sarajeva, lecz zanim jakakolwiek przeprowadzka doszła do skutku ten zmienił decyzję i kardynał Puljić został tam gdzie był, a rodzina Smajovicia sama odstąpiła od roszczeń w kwestii należnej im części budynku biskupstwa.

Ale o co chodzi? - zapytacie zapewne. Ano, jak zawsze o walkę o „naszych”. Albowiem zanim rzecz przybrała obrót dla kardynała szczęśliwy zdążono już rzecz upolitycznić do granic wytrzymałości, zaś głównym hasłem „oburzonych” stała się stała mantra o zagrożeniu chorwackiego narodu w Sarajewie i BiH.

Jedną z niewielu (a jak się to mówi-w łonie samego bh.Kościoła, chyba jedyną) z osób, która rzecz skomentowała prosto i uczciwie był wyżej wymieniony fra Petar Jeleč, któremu nie straszny ni reis ni biskup; w swoich wypowiedziach dla mediów stwierdził, że już dawno „nie mieliśmy do czynienia z taką manipulacją (…) a w szerzeniu kłamstw na ten temat uczestniczyli także przedstawiciele Kościoła. (…) zamiast spokojnej i rzeczowej argumentacji zdecydowano się na szkodliwe upolitycznienie całej sprawy i przeniesienie jej z prawnego na grunt religijno-nacjonalistyczny” - mówił dla portalu bhmagazin.com. „(…) to oczywiste, że prawo legalizujące odbieranie prywatnego majątku jest niedobre (…); problemem jest to że milczano, kiedy to niesprawiedliwe prawo uderzało w „małych, zwykłych” ludzi (…), a podniosła się nagle wrzawa, bo chodzi o (…) ważnego członka naszej wspólnoty”. „W ogóle nie zaskoczyła mnie [decyzja o pozostawieniu kardynała w siedzibie biskupstwa]; była zupełnie do przewidzenia dla każdego, choć trochę rozumnego człowieka. (…) wszyscy uczestnicy tej sprawy wiedzieli, że kardynał nie straci części swej rezydencji, ale nie przeszkadzało im to w robieniu tego, co robili w tych dniach (…). w tym kraju duchowni są zagrożeni najmniej, i żyją lepiej niż zwyczajni ludzie, a spośród nich [duchownych] jeszcze mniej zagrożone są głowy kościołów. Dlatego trzeba jasno powiedzieć, że metry kwadratowe kardynała nie mają żadnego związku z zagrożeniem Chorwatów w tym kraju”.
Amen.

Puenta: Ciężko Bogu z nami, takimi jacy jesteśmy...
*
srbovanje.com